1 września 1939 r. w Sokołowie Podlaskim. Dla sokołowian zaczęły się lata terroru

II wojna światowa to najtragiczniejszy okres w historii Sokołowa Podlaskiego. Przypominamy, co działo się w mieście i jego okolicach w pierwszych dniach września 1939 roku.

Terenów Podlasia broniła Armia Modlin i Samodzielne Grupy Operacyjne Narew i Wyszków, które toczyły tu bohaterskie boje z nacierającą z Prus Wschodnich armią niemiecką.

Najpierw Niemcy, później sowieci

Jak relacjonuje Grzegorz Ryżewski w monografii „Sokołów Podlaski. Dzieje miasta i okolic”, wojska niemieckie wkroczyły do Sokołowa Podlaskiego 11 września 1939 r. Dowódca 8. armii niemieckiej powołał zarząd wojskowy, który przejął władzę w mieście. Wydał on zarządzenie o oddaniu broni i zgłaszaniu się do rejestracji wojskowych, grożąc represjami za opór i sabotaż. Niemcy przejmowali zasoby materialne, budynki, dokumenty organizacji politycznych.
Broniący się Polacy dostali 17 września cios w plecy od ZSRR. Na teren powiatu sokołowskiego wojska radzieckie wkroczyły 27 września 1939 r. Zajęły Sokołów, Sterdyń i Kosów Lacki, kierując się dalej na Węgrów i Miedznę. Zajęcie tych ziem wynikało z postanowień paktu rozbiorowego Ribbentrop – Mołotow podpisanego 23 sierpnia 1939 r. -  Jednak po kilku dniach, w wyniku kolejnych rozmów radziecko-niemieckich i korekt linii demarkacyjnej, Armia Czerwona wycofała się z Sokołowa Podlaskiego na linię Bugu, a do miasta wrócił niemiecki zarząd wojskowy. 8 armia Wehrmachtu obsadziła linię Bugu, który stanowił granicę między okupantami – przypomina Grzegorz Ryżewski.

Miał zacząć szkołę...

Jak pierwsze dni wojny wyglądały w Sokołowie Podlaskim? Ciekawe wspomnienia z tego okresu opublikował Marian Pietrzak, wówczas kilkuletni chłopiec.
„ Za dwa dni był pierwszy września… Właśnie w tym dniu miałem iść do szkoły. W domu leżały już dla mnie zeszyty i elementarz do nauki języka polskiego. Kiedy jednak nadszedł ten dzień, stało się coś innego: wybuchła wojna. Wtedy szkoła zeszła na drugi plan, wszyscy byli zainteresowani tym, co się stało – wojną. Chociaż na początku września było u nas spokojnie, to jednak z komunikatów sportowych i gazet dochodziły groźne wieści. Mówiły one o zaciętych walkach na froncie, jak również o barbarzyńskich nalotach niemieckich samolotów na Warszawę, bezbronne wsie i miasteczka. Zaraz też dały się zauważyć przechodzące przez miasto oddziały polskich żołnierzy, maszerujących na zachód w kierunku frontu. Czasem nad miastem przelatywały jakieś samoloty lub przejechał samochód i znów panował spokój. Aż nastał dzień siódmego września. Był to czwartek, dzień targowy w Sokołowie Podlaskim. Zdawać by się mogło, że jest to taki sam czwartek jak każdy inny dotąd. Pogoda była piękna, od samego rana świeciło słońce. Na niebie ani jednej chmurki. Powietrze bardzo ciepłe i pogodne. Tego dnia ojciec powiedział do mnie:
 - Wezmę cię ze sobą na targ, zobaczysz tam wiele ciekawych rzeczy.
Tak też się stało. Około godziny dziewiątej znalazłem się w centrum miasta. Na targowisku, jak okiem sięgnąć, stało mnóstwo furmanek, a obok nich kupieckie stragany. Przemieszczały się tam w różne strony setki ludzi. Chodziłem od straganu do straganu, oglądając co ciekawsze rzeczy. Aż w końcu zatrzymałem się przy stoisku, gdzie siedzący na furmance kupiec sprzedawał gliniane garnki, rozstawione dużym półkolem. Stałem tam dość długo, przyglądając się różnym garnkom i garnuszkom, dzbanom i innym glinianym cackom. Wkrótce jednak przypomniałem sobie, że chyba za długo chodzę samotnie i na pewno ojciec mnie szuka. Udałem się więc w powrotną drogę, przepychając się między ludźmi. Po kilku minutach znalazłem się na miejscu, gdzie miałem spotkać ojca”.

Krwawy nalot

„Rzeczywiście ojciec czekał na mnie tam, gdzie go zostawiłem, ale kiedy go spostrzegłem miał głowę podniesioną do góry, jakby wypatrywał coś na niebie, przysłaniając sobie oczy dłońmi przed rażącymi promieniami słońca – kontynuuje wspomnienia Marian Pietrzak. - Wkrótce spostrzegłem, że więcej ludzi ma podniesione głowy do góry i też czegoś wypatrują na niebie. Miałem uczynić to samo, ale usłyszałem warkot lecącego w górze samolotu. Podniosłem głowę do góry, wykręciłem się plecami do słońca i zacząłem go szukać. Po chwili dostrzegłem mały, niewielki, błyszczący samolocik. Krążył nad miastem, zataczając duże koła. Wiele ludzi nawet go nie widziało, gdyż na targowisku panował nieopisany gwar, zagłuszający jego warkot. Bez przerwy rozlegało się rżenie koni, porykiwanie bydła, skrzypienie wozów i nie milknący gwar ludzkich głosów, a samolot wciąż krążył nad miastem, zataczając coraz to mniejsze kręgi i obniżając swój lot. To jego długie krążenie nad miastem zaczęło trochę niepokoić ludzi. Coraz więcej ludzkich dłoni podniosło się myśląc, że uda się im odczytać znaki rozpoznawcze. I zaczęły się dyskusje, do kogo należy. Mówiono, że to samolot francuski.

(…) Podszedłem do drzwi sklepu i zacząłem wypatrywać latającego samolotu. Nie mogłem go jednak dostrzec, chociaż warkot jego było słychać. Wyszedłem ze sklepu, aby się lepiej rozejrzeć po niebie, gdy nagle powietrzem targnął potężny wybuch. Za chwilę jeszcze kilka takich samych wybuchów. To właśnie samolot, który miał być naszym sprzymierzeńcem zaczął bezkarnie bombardować miasto. Na rynku i targowisku zapanował nieopisany chaos. Ludzie zamykali sklepy, zwijali stragany, inni zaprzęgali konie, starając się jak najszybciej opuścić targowisko.
W czasie tego zamieszania i paniki zacząłem z ojcem uciekać jak inni. Biegłem najpierw wąskimi przejściami między kamienicami. Potem wpadłem na ulicę Bóżniczną, prowadzącą z rynku w kierunku przepływającej przez miasto maleńkiej rzeczki Cetyni. Biegnąc spostrzegłem, że ulicą pędzi przede mną i za mną kilkadziesiąt osób. Środkiem jezdni po grubym nierównym bruku w szalonym tempie kilka konnych furmanek, czyniąc żelaznymi obręczami kół niesamowity hałas, panikę i zamieszanie. Po kilku minutach ucieczki dobiegliśmy do ulicy, przy której mieszkałem, to jest Winnice. Wpadłem na podwórze. Wtedy usłyszałem kolejne wybuchy bomb lotniczych. Ale przed domem czułem się trochę bezpieczniej, chociaż w przeciwnym końcu miasta słychać było potężne detonacje, od których drżała pod nogami ziemia.

Wkrótce na podwórze zaczęli wpadać jacyś ludzie. Szybko przebiegali przez nie i kryli się w ogrodach, ciągnących się tuż przy rzece Cetyni. Wszędzie – jak mogłem okiem sięgnąć – było pełno uciekających. Jedni biegli sami, inni znów grupkami, niektórzy mieli w rękach jakieś paczki, tobołki. Wszyscy jednak uciekali przed siebie, w pole – byle jak najdalej od tych bomb, od tego huku…
Po chwili moja uwaga skupiła się na czym innym. Oto ze wschodnich krańców miasta zaczęły wznosić się ku górze czarne kłęby dymu. Unosiły się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu przysłoniły większą część miasta. To paliła się ulica Piękna, Repkowska, Pierackiego, Przeskok, Mała, Przechodnia i Rogowska. Drewniane domy tych ulic, wysuszone słońcem paliły się jak drzazgi. Nie gaszono ich w obawie przed latającym samolotem”.

Niech Pan Bóg się napatrzy

Kiedy odleciał, a palące się domy zaczęły dogasać, mieszkający w centrum miasta ludzie, którzy uciekli ze swych domów w czasie nalotu, zaczęli do nich powracać. Ciągnęli tymi samymi ścieżkami przez ogrody, którymi niedawno uciekali. Szli zobaczyć, czy stoją ich domy, tak jak stały, kiedy je opuścili w popłochu, czy też zostały spalone lub zburzone. (…) Ruszyliśmy dalej w kierunku ulicy Pierackiego. Mijając dopalające się na tej ulicy domy, doszliśmy do szkoły. Tu dopiero zobaczyłem wstrząsający widok. Wśród jej szczątków smażyły się ciała polskich żołnierzy, tych, którzy chwilowo się tu zatrzymali, aby odpocząć po męczących marszach. Może jeszcze dziś mieli ruszyć na zachód, skąd nocami było słychać huk armat. A jednak nie poszli, nie spotkali się z wrogiem, przeszkodziła im śmierć. Ktoś powiedział, że kiedy samolot krążył nad miastem, żołnierze jedli obiad w budynku, nie spodziewając się nalotu.

Stałem wpatrzony w dogasające węgle. Tu i tam sterczały ręce i nogi ludzkie, gdzie indziej głowa lub lufa karabinu. Zginęło ich ponad dwudziestu. Dziś leżą na cmentarzu przy ulicy Bartoszowej. Czas zatarł napisy na niektórych nagrobkach. Tylko wspólna mogiła i nieduża płyta z napisem „Ofiary wojny” mówi nam, że tu leżą polscy żołnierze, ci, którzy szli bronić naszych granic.

(…) Nie zatrzymując się dłużej, doszliśmy do Małego Rynku. Przed nami rozpościerał się niesamowity widok. Na ulicy leżały przerwane przewody linii elektrycznej, powyrywane drzwi i okna, połamane słupy telefoniczne. A na ocalałych drzwiach i dachach wisiały części odzieży, firanek, chodników wyrzuconych podmuchem bomb z walących się domów. W powietrzu fruwało mnóstwo pierza. Na ulicy było widać kałuże skrzepłej krwi.
Trupów Polaków już nie było, widocznie bliscy zdążyli je uprzątnąć. Podszedłem jeszcze kilka kroków. Zatrzymałem się naprzeciw jednopiętrowej kamienicy stojącej po lewej stronie ulicy Rogowskiej. Na trotuarze, koło drzwi wyjściowych tego budynku, był głęboki lej po bombie. Drzwi wyjściowych nie było. Wyrwał je podmuch bomby.  Podszedłem jeszcze dwa kroki i spojrzałem w głąb korytarza. W jego wnętrzu leżał jakiś kadłub w strzępach odzieży. Kiedy przyjrzałem się bezkształtnej masie, poznałem że jest to człowiek, a raczej jego korpus, bez rąk i nóg. Cofnąłem się, nie mogąc patrzeć na to. Po ulicy – w jedną i drugą stronę biegali jacyś ludzie głośno nawołując się po żydowsku. W ocalałych domach rozlegał się lament w tym języku, gdyż dzielnica była prawie cała zamieszkała przez Żydów i większość zabitych stanowili właśnie oni.
Dalej leżało na jezdni i chodniku kilkunastu zabitych ludzi. Byli to Żydzi. Nikt ich nie zabierał. Dlaczego ich nie pochowacie? – zapytał ojciec. Wtedy jeden z Żydów uniósł powoli palec do góry i rzekł: - Niech się Pan Bóg dobrze napatrzy, ilu tu zginęło niewinnych, dobrych Żydów.

Ogromne straty

Przed wrześniem 1939 r. Sokołów Podlaski liczył ponad 10 tys. mieszkańców. W czasie II wojny światowej zginęła większość z ok. 6 tysięcy Żydów i wielu Polaków. Ludność powiatu sokołowskiego zmniejszyła się z ponad 85 tys. w 1931 r. do 75 tys. w 1946 r. Na terenie powiatu funkcjonowały nazistowskie obozy: zagłady i karny w Treblince. Podczas trwających na terenie powiatu walk frontowych zniszczono ok. 35% zabudowań wiejskich (1969 budynków mieszkalnych, 3422 budynki gospodarcze, 8 szkół, 61 mostów drogowych), a w mieście Sokołowie około 30% budynków mieszkalnych i 70% zabudowań użyteczności publicznej  Okupant zrabował magazyny, składy, materiały drzewne w tartakach, zdewastował lasy. W wyniku rabunkowej gospodarki w okresie okupacji na terenie powiatu pozostało zaledwie 20% przedwojennego stanu pogłowia bydła, koni i trzody chlewnej. Ogółem straty materialne w powiecie oszacowane zostały na ok. 70 mln zł.   
Po wycofaniu się Niemców, na mieszkańców powiatu sokołowskiego spadły dotkliwe represje ze strony nowej, komunistycznej władzy.

NA ZDJĘCIU:  Żołnierze niemieccy w Sokołowie Podlaskim, w tle kościół salezjański

Miejsce zdarzenia mapa Sokołów Podlaski

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 01/09/2025 07:04

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Jaaaaaa - niezalogowany 2025-09-01 08:19:56

    Smutne, że poniemiecka PO ma w naszym regionie również swoich wyborców.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Wróć do