
Do zbrodni doszło 8 stycznia w mieszkaniu przy ul. Długiej w Sokołowie Podlaskim. 31-letni Łukasz S. udusił pochodzącą z Ukrainy żonę Ludmiłę. Proces zabójcy, który rozpoczął się w Sądzie Okręgowym w Siedlcach odsłonił szokujące kulisy tej historii. W tle jest hazard, przemoc i zazdrość.
Łukasz S. i pochodząca z Ukrainy Ludmiła F. ślub wzięli w 2017 r. Doczekali się córki, która w styczniu miała 3 lata. Początkowo mieszkali w Mokobodach, skąd pochodzi mężczyzna, później przenieśli się do Sokołowa Podlaskiego. Wynajmowali mieszkania w mieście, oboje pracowali: Ludmiła w markecie i przy sprzątaniu klatek schodowych, Łukasz na fermie drobiu pod Sokołowem. W małżeństwie od jakiegoś czasu się nie układało: z zeznań świadków wynika, że Łukasz S. bił żonę, dusił i jej groził. Mężczyzna przyznał, że przegrywał duże sumy na automatach i popadł w długi, do przemocy się nie przyznaje.
W piątek, 8 stycznia 2021 r., wieczorem znajomi Ludmiły wyważyli drzwi mieszkania, które wynajmowała Ukrainka i znaleźli tam jej zwłoki. Od razu wskazali policji, że zabójcą jest prawdopodobnie mąż kobiety. Mówili, że Ludmiła obawiała się go, dzwoniła na policję ze skargą, że jest obserwowana i nękana. Ostatnią noc spędziła poza swoim mieszkaniem. Bała się, że mąż dorobił klucz do drzwi, wtargnie do mieszkania i zrobi jej coś złego.
Mężczyzna przyznał się do popełnienia zbrodni. Córką małżeństwa zaopiekowała się siostra Łukasza S. (w chwili zabójstwa dziewczynka była u swojej cioci).
Łukasz S. także na rozprawie w Sądzie Okręgowym w Siedlcach, w środę 3 listopada, przyznał się do zarzucanego mu czynu. Mężczyzna od stycznia przebywa w areszcie w Siedlcach.
Prokurator Dariusz Dragan oskarżył Łukasza S. o to, że 8 stycznia 2021 r. w Sokołowie Podlaskim „działając z bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, zaciskając spodnie na szyi Ludmiły F. dokonał jej zabójstwa poprzez uduszenie, to jest o czyn z art. 148 par. 1 Kodeksu karnego”.
- Przyznaję się do tego, tak na początku, jak i teraz – mówił przed sądem Łukasz S. Odmówił składania wyjaśnień, odczytano to, co mówił podczas przesłuchań.
Oskarżony przyznał, że małżeństwo początkowo było bardzo szczęśliwe, z czasem zaczęły się problemy. Podał ich powód.
- Od około 6 miesięcy zaczęło nam się źle układać. Mieliśmy problemy finansowe z powodu nałogu hazardowego, w który wpadłem. Wziąłem kredyt, 14 tysięcy złotych, pieniądze miały być na zabieg, ale przegrałem wszystko na automatach do gier. Żona się o tym dowiedziała i między nami doszło do kłótni. W konsekwencji około 5 miesięcy temu wyprowadziła się wraz z córką z domu – opowiadał śledczym.
Ludmiła po wyprowadzce mieszkała najpierw w rejonie Ząbkowskiej i Targowej, miesiąc przed śmiercią przeprowadziła się do mieszkanka na Długiej. Oskarżony twierdził, że utrzymywał z żoną dobre relacje, czasem u niej nocował, opiekował się córką.
- Moja żona nagle zmieniła nastawienie do mnie. Mówiła, że mnie nie kocha i nie chce ze mną być. Powiedziała, że chce rozwodu. Złożyła dokumenty do sądu. Prosiłem ją, żeby zmieniła zdanie, ale ona nie chciała słuchać. Wczoraj, czyli 7 stycznia, dowiedziałem się, że żona ma romans i chce sobie ułożyć życie z innym mężczyzną. Zdenerwowało mnie to, prosiłem ją o zmianę decyzji. Chciałem, aby nasza córka wychowywała się w pełnej rodzinie - twierdził.
Jak relacjonował Łukasz S., 8 stycznia nie pojechał do pracy, bo popsuł mu się samochód. Noc z 7 na 8 stycznia spędził w swoim oplu corsie, zaparkowanym na ul. Kuśnierskiej w Sokołowie Podlaskim, w pobliżu mieszkania małżonki. Rano zauważył, że żona idzie do mieszkania, uznał że wraca „od tego drugiego”. Kobieta wkrótce wsiadła do samochodu i odjechała. Wiedział, że jedzie do swojej drugiej pracy – sprzątania bloków przy ul. M. Skłodowskiej-Curie i Kolejowej. Oskarżony twierdził, że Ludmiła dzień wcześniej prosiła go, by napalił w piecu w jej mieszkaniu i zostawiła mu klucz pod wycieraczką. Około 15 wziął ten klucz, rozpalił w piecu kaflowym i czekał na żonę.
- Początkowo rozmowa układała się dobrze. Żona rozpakowała zakupy do lodówki, ja w tym czasie oglądałem telewizję. Zauważyłem, że kupiła piwo, zdenerwowało mnie to. Od słowa do słowa zaczęła się kłótnia. Żona powiedziała, żebym sobie poszedł, a klucz do mieszkania zostawił pod wycieraczką, Już się ubrałem i miałem wychodzić. Żona wzięła firankę i zaczęła ściągać ubrania z suszarki stojącej w pokoju. Nagle powiedziała do mnie, żebym nie robił sobie nadziei i ze łączy nas tylko dziecko. Podszedłem do żony i zapytałem, czy naprawdę tak myśli. Ona odpowiedziała, że „naprawdę”. Powiedziałem jej wtedy, że dziecka na pewno nie jej nie zostawię. Ludmiła odwróciła się do mnie tyłem, zdejmowała rzeczy z suszarki. Wtedy złapałem spodnie, które się suszyły – czarne, dresowe, z trzema paskami z boku. Założyłem jej na szyję i zacisnąłem. Żona nic nie krzyczała, tylko machała rękoma. Po chwili upadła na podłogę. Nie oddychała. Sprawdziłem jej puls i bardzo się przestraszyłem. Po uduszeniu żony spodnie z powrotem odwiesiłem na suszarkę. Uciekłem z mieszkania, drzwi zamknąłem na górny zamek, a klucz włożyłem pod wycieraczkę. Następnie wsiadłem do swojego auta i pojechałem do swojego domu w Mokobodach. Całą drogę jechałem „trójką”, bo samochód miał uszkodzoną skrzynię biegów. Żałuję tego, co się wydarzyło. Nie wiem, co się ze mną stało i co mnie pchnęło do takiego czynu – dodał.
Łukasz S. podczas śledztwa zapewniał też, że nigdy nie stosował wobec żony przemocy fizycznej ani psychicznej. - Nigdy w swoim życiu nikogo nie uderzyłem. Żona nie była dla mnie dobra, przez nią spałem 3 miesiące w samochodzie. Utrzymywałem żonę i dziecko, starałem się jak mogłem, ale żona tego nie doceniała. Myślę, że zachowanie mojej żony doprowadziło do tego, co się wydarzyło. Groziła, że odbierze mi dziecko. Gdybym mógł cofnąć czas, nie zrobiłbym tego – dodał.
Pytany przed sądem przez swojego obrońcę Łukasz S. przyznał, że Ludmiła była dobrą żoną i bardzo dobrą matką. Ale na 7-8 miesięcy przed śmiercią zaczął podejrzewać żonę o romans. Dostawała dużo SMS-ów. Ale twierdził, że dopiero w dniu śmierci kobieta do tego się przyznała.
Sąd pytał też o losy małej córki małżeństwa.
- Opiekuje się nią moja siostra, robi to bardzo dobrze. Mam z córką kontakt, przedwczoraj ją słyszałem. Córka chodzi do przedszkola, do mojej siostry mówi „mamo” - wyjaśniał.
Inny obraz małżeństwa przedstawił występujący w sprawie jako oskarżyciel posiłkowy brat Ludmiły F., Wiaczesław. Mężczyzna pracuje i mieszka na terenie powiatu węgrowskiego. Swojego przyszłego szwagra poznał przez siostrę, podczas pracy w pieczarkarni. Gdy przenieśli się do Sokołowa Podlaskiego, mieszkali nawet przez pół roku w jednym mieszkaniu.
Przed sądem zeznał, że problemy w małżeństwie siostry zaczęły się tuż po tym, jak urodziła ona córkę i mieszkali jeszcze w Mokobodach.
- Łukasz raz pracował, raz nie pracował. Oszukiwał siostrę cały czas. Zginęło jej złoto i pieniądze. Gdy mieszkałem z nimi w Sokołowie, były sytuacje, że oskarżony przychodził pijany z pracy. Kłócił się z siostrą, prosiłem go by po pijanemu nie wdawał się w awantury - zeznawał Wiaczesław F. - Później przeprowadziłem się do Wierzbna, zmieniłem pracę. Ale miałem dobry kontakt z siostrą. Skarżyła się, że mąż podnosi na nią rękę, że urządza awantury przy dziecku, szarpie ją, bije. Wielokrotnie groził też, że zabierze jej córkę a ją samą odeśle na Ukrainę. Opowiadała, że zabierał jej 500+ które dostawała na dziecko i spłacał swój kredyt. Wziął kilka kredytów i nie mówił na co. Znikał na całe noce i nic nie mówił. Miał problemy ze spłacaniem tych kredytów, pracownik banku kilka razy wydzwaniał do siostry i przypominał o długach. Z czasem z mieszkania zaczęła ginąć biżuteria i zarobione przez siostrę pieniądze. Ona już dawno chciała złożyć pozew o rozwód. Myślała nawet, żeby poszukać pracy w mojej pieczarkarni, ale dojeżdżać 40 km to za daleko z Sokołowa Podlaskiego.
Świadek zeznał, że ich wspólna znajoma zwróciła kiedyś uwagę, że Ludmiła chodzi w golfie, choć nigdy wcześniej takich ubrań nie zakładała. Miała tłumaczyć, że mąż dusił ją przy córce i gdyby dziewczynka nie krzyknęła „tato, co ty robisz”, to mógłby ją zabić. Brat kobiety nie widział śladów przemocy u siostry, ale tłumaczył że ona się tego wstydziła. Skarżyła się jednak, że mąż ją cały czas oszukiwał, śledził, że żyła w ogromnym stresie. Miała też wspomnieć, że gdy mieszkała przy Długiej zginął jej drugi klucz do mieszkania. Łukasza S. wpuszczała tylko do domu tylko wtedy, gdy była razem z córką, ale widziała, że mąż nocuje w samochodzie pod jej blokiem i ją cały czas kontroluje.
- Raz zgłosiła to nawet na policję. Ale policjanci tłumaczyli że nie mogą nic zrobić, bo on siedział w samochodzie i go nie odpalił – opowiadał Wiaczesław. - W dniu, kiedy zginęła, nie było z nią kontaktu. Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na SMS-y. Po pracy miałem jechać sprawdzić, co się stało, ale to do mojej pracy przyjechała policja i zawiadomiła, że siostra nie żyje.
Mężczyzna dodał, że wraz z żoną starają się o opiekę nad córką zmarłej Ludmiły.
Obszerne zeznania w śledztwie i przed sądem złożyła koleżanka Ludmiły. Kobiety poznały się, bo obie miały dzieci w tym samym przedszkolu, a od czerwca 2020 r. razem pracowały w jednym z sokołowskich sklepów.
Sokołowianka była najbliższą znajomą Ludmiły, zajmowała się jej córeczką, pomagała jej w trudnych momentach, m.in. gdy właściciel mieszkania przy ul. Oleksiaka Wichury kazał się natychmiast wyprowadzić, bo Łukasz S. nie płacił za wynajem. Wtedy właśnie Ludmiła postanowiła odejść od męża.
- Łukasz bił ją, często łapał za szyję, gwałcił, były awantury rodzinne i okradał ją. Grał na maszynach, nadużywał alkoholu i środków odurzających. Wiem, że po wyprowadzce Ludmiły odwiedzał ich wspólną córkę. Także wtedy, gdy wynajęła mieszkanie przy ul. Długiej. Ale denerwowało ją, że Łukasz ciągle tam przesiadywał – opowiadała sokołowianka przed sądem. - Kilka dni przed śmiercią skarżyła się, że zginął jej drugi klucz do mieszkania. Ona była bardzo uporządkowaną osobą, klucze zawsze odwieszała na specjalne wieszaki. Szukała, ale nie znalazła. Podejrzewała, że zabrał go Łukasz. W czwartek córka Łukasza pojechała do swojej cioci. Była przy tym jakaś awantura, on początkowo nie chciał jej oddać na ten wyjazd. Gdy Ludmiła wróciła w czwartek po pracy do domu, Łukasz tam był i chciał nocować. Ona się nie zgodziła i zapowiedziała, że jak on zostanie, to pójdzie nocować do koleżanki. Zadzwoniła do mnie zdenerwowana całą sytuacją. Powiedziała też, że klucz się znalazł w miejscu, gdzie wcześniej go szukała. Po tym wszystkim Ludmiła nie nocowała w domu, zabrał ja do siebie mój brat. Od niedawna byli parą. Poznali się u mnie w domu, początkowo byli znajomymi, uczucie między nimi zrodziło się w grudniu. Przez cała noc Łukasz wydzwaniał i pisał SMS-y. Nie zdążyła mi powiedzieć, co w tych wiadomościach było. Rano Ludmiła wstała i miała jechać sprzątać bloki przy Skłodowskiej. Przy swojej kamienicy zobaczyła samochód Łukasza. Bała się, że czeka na nią na klatce schodowej i nie wstąpiła do domu. Bała się, bo dzień czy dwa wcześniej powiedziała mu, że z kimś się spotyka. Miała w samochodzie ubrania, pojechała do pracy i tam się przebrała. Już z pracy zadzwoniła do mnie i prosiła o numer na policję Mówiła, że Łukasz ją znalazł, chciał ją uderzyć, zamachnął się. Ale w tym miejscu były kamery, ona mu to pokazała, przestraszył się i cofnął rękę. Doszło jednak między nimi do pyskówki. Później dowiedziałam się, że Ludmiła zadzwoniła na komendę, miała na drugi dzień zgłosić się na policję i złożyć zawiadomienie. Później jeszcze się z nią kontaktowałam, nie odbierała telefonu. Bałam się o nią, pojechałam pod jej mieszkanie i ok. 8.30 widziałam, jak Łukasz przechodzi. Wsiadł do swojego samochodu na Kuśnierskiej. Czekałam aż ruszy, żeby zadzwonić na policję, bo on nie miał prawa jazdy. Ale on siedział i się nie ruszał, więc wróciłam do pracy.
Około 10 świadek spotkała się z Ludmiłą, która była bardzo wystraszona. - Prosiłam ją, żeby nie jechała do domu, bo Łukasz tam czeka. Prosiłam, żeby poszła mojej mamy, do mnie do domu albo do mojego brata i tam siedziała. Ale ona odparła, że nie. Miała jeszcze posprzątać dom na Złodziejowie, a potem chciała wracać do domu, żeby posprzątać sobie, bo nie było akurat córki. Od godziny 15 już nie było z nią kontaktu, nie odpowiadała na telefony ani SMS-y. Byłam bardzo niespokojna tego dnia. Po 16 odebrałam dzieci z przedszkola i przejeżdżałam koło domu Ludmiły. Samochód Łukasza stał na Kuśnierskiej, jej auto zaparkowane było pod apteką i było już całe przykryte śniegiem. Wiedziałam, że jest w domu. Nie dawało mi to spokoju, dzieci zostawiłam u mamy i poszłam sprawdzić, co się stało. Przez uchyloną roletę widziałam, że w mieszkaniu świeci się choinka, grał telewizor. Ale drzwi były zamknięte i nikt nie otwierał. Dzwoniłam do niej, ale nie słyszałam dźwięku telefonu. Chciałam zadzwonić na policję, ale każdy mi mówił, że schizuję - mówiła.
Około 19 koleżanka postanowiła, że trzeba wyważyć drzwi. Powiadomiła właścicielkę mieszkania, zadzwoniła po brata, wzięła łom i poszła na Długą. W międzyczasie zadzwoniła na policję, żeby o tym poinformować. Zauważyła, że samochodu Łukasza S. nie było już na Kuśnierskiej.
- Drzwi nie trzeba było wyważać. Mój brat popchnął je mocniej i weszliśmy. On pierwszy. Ludmiła leżała na podłodze w pokoju, na boku. Myślałam, że jest tylko pobita i nieprzytomna. Brat ją przekręcił, a ona była cała sina. Była zimna, wokół ust miała zadrapania, pręgę na szyi i siniaka na skroni. Cały czas byłam połączona ze 112 i zaczęłam krzyczeć, że ona nie żyje i żeby szybko przyjechali. Na suszarce leżała rzucona firanka i była w czerwonych pręgach. Próbowaliśmy Ludmiłę reanimować, ale było za późno. Przyjechała policja i się spytali, gdzie ona wisiała. Powiedziałam, że nie wisiała i opowiedziałam, co się tego dnia wydarzyło - relacjonowała świadek.
Zeznania jako świadek złożył też brat koleżanki. Na pytanie, sądu, co wie w tej sprawie zaczął ostro:
- Wiem, że ten ćpun zabił kobietę, którą kochałem, odebrał swojej córce matkę, wiem bardzo dużo - stwierdził. - Sprawa jest dla mnie bardzo osobista i ciężko mi mówić, patrząc na niego. Ludmiłę poznałem na przełomie września i października ubiegłego roku, w grudniu zakochaliśmy się w sobie. W sylwestra postanowiliśmy, że będziemy parą, a 8 stycznia znalazłem ją martwą. Wiem, że oskarżony był chorobliwie zazdrosny, prześladował ją, mimo że nie mieszkali już razem od dłuższego czasu. Ciągle stał pod jej domem, obserwował ją. Dwa dni przed śmiercią Ludmiłą powiedziała mi, że poinformowała męża, że się z kimś spotyka. W środę, 6 stycznia, zorientowała się, że oskarżony ukradł jej klucze do mieszkania. Próbowałem wymienić zamki, nie dało się, miałem to zrobić w sobotę... W czwartek oskarżony wymyślił sobie, że musi nocować u niej, bo ma zepsute auto. Ludmiła tę noc spędziła u mnie. Przez cały wieczór dzwonił do niej i pisał, groził jej, sąd na pewno widział, co w tym telefonie było. Później ona wyłączyła dźwięki, ale do 2 w nocy telefon świecił. O 5 rano pojechałem do pracy, Ludmiła została u mnie w domu. Około 10 zadzwoniła, powiedziała że Łukasz groził jej pobiciem. Ale ona odparła, że wisi tam kamera i będzie miała dowód na jego zachowania. Wiem od siostry, że Ludmiła zadzwoniła po tym na policję, zgłosiła całą sprawę i umówiła się z policjantem na sobotę. Po południu siostra do mnie zadzwoniła, była pewna, że coś się stało, bo widziała oba samochody pod kamienicą. Ale ja nie wierzyłem w to, myślałem że po prostu on znów przyjechał żebrać o jej uczucia i brać ją na litość, obiecywać że się zmieni. Dopiero ok. 18 pojechaliśmy z moją siostrą wyważyć drzwi. Znaleźliśmy martwą Ludmiłę, próbowaliśmy ją reanimować, ale było już za późno. Palce były już zasiniałe, twarz. Później przyjechała policja. Podejrzewam, że oskarżony mógł schować się w łazience. Ludmiła weszła do domu, rozebrała się i rozpakowała zakupy, a wtedy on wyszedł i ją udusił. Gdybym mógł, sam bym mu wymierzył sprawiedliwość – dodał.
W dniu zabójstwa przy drzwiach mieszkania na Długiej Łukasza S. widział mężczyzna, który przyszedł odwiedzić swoją matkę – staruszkę mieszkającą na tym samym piętrze. Zeznał, że oskarżony "majstrował" przy zamku. Wymienili nawet kilka słów.
Bezpośrednio przed powrotem do domu i tragedią Ludmiła F. sprzątała mieszkanie u jednej z sokołowskich rodzin. Była z nią córka właścicieli, którą później Ukrainka zawiozła do sklepu na ul. Magistrackiej. Miała jeszcze odwieźć dziewczynę do domu. Zrobiły zakupy, Ludmiła poszła zanieść swoje sprawunki do mieszkania. Nie wróciła już do samochodu, nie odwiozła nastolatki, ta zaś nie wiedziała, gdzie Ukrainka mieszka i jej nie szukała. O losach kobiety dowiedziała się dopiero następnego dnia.
Na wniosek obrońcy sąd zdecydował o zasięgnięciu opinii biegłych – dwóch psychiatrów i psychologa. Sąd ma jeszcze przesłuchać dwóch świadków. Kolejna rozprawa w grudniu.
Łukaszowi S. grozi dożywocie.
BOŻENA GONTARZ-GÓRZNA
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Chwasty należy wyrywać, a nie hodować.
Nikt się nie boi? Przecież na zdjęciu widać, że ma na sobie narzędzie zbrodni
na tyle cię stać? Na kre-tyński komentarz?
...człowieku puknij się w głowę....
Jakie automaty? Uzależnienie od automatów ma jego brat Michał a Łukasz ma uzależnienie od mefedronu i extazy. Wszyscy z braci to narkomanii, tylko ćpanie w banie i jazda.....
Pan mintaj to lubial mefedronik A nie hazardzik a nie jak obywatel misiek
Nie podawaj się za kogoś kim nie jesteś Każdy potrafi tylko oceniać i oczerniać ludzi. Ta rodzina bardzo dużo przeszła więc niech się każdy najpierw zastanowi dwa razy zanim coś napisze
Zabił Pojechał do rodziców i nie uwierzę ze o niczym nie wiedzieli co zrobił zabił z zimna krwią Jego rodzice też nic nie uczynili Nie powiadomili policji co uczynił ich syn Razem z nim powinni zasiąść na ławie oskarżonych i tak samo odpowiadać jak on A do tego policjant który przyjął zgłoszenie i nawet nie wysłał patrolu aby to zbadał i przybył na wezwanie Dożywocie dla takich zwyrodnialcow
Nie mieszaj w to rodziców a właściwie jego mamy i rodzeństwa. On się tym nie pochwalił, o zabójstwie dowiedzieli się po przyjeździe policji.
Takiego TO skrócić O głowę I po problemie.
Ku....sa sobie skróc
Masakra. Połowa mokobod to narkomanii ale jednemu to odbiło całkowicie. Mam nadzieję że nie chciał zabić bo Bóg tego nie wybaczy mu nigdy ,na wieczność w potepieniu to coś nie wyobrazalnego ?
Po co MU dawać żreć i opierać i ciepełko oczywiście !.
Zabił musi za to zapłacić…… Pierwszy raz widzę tak rozszerzony artykuł… Książkę jeszcze napiszcie