
Zbliża się Boże Narodzenie. Będą to moje kolejne święta. Czasami sięgam pamięcią do tych ostatnich, jak też znacznie wcześniejszych np. tych sprzed 70 lat. Przedwojennych świąt nie pamiętam, ale utkwiły mi w pamięci te z 1939 r. Było to pierwsze Boże Narodzenie spędzone pod butem okupanta niemieckiego.
Zbliża się Boże Narodzenie. Będą to moje kolejne święta. Czasami sięgam pamięcią do tych ostatnich, jak też znacznie wcześniejszych np. tych sprzed 70 lat. Przedwojennych świąt nie pamiętam, ale utkwiły mi w pamięci te z 1939 r. Było to pierwsze Boże Narodzenie spędzone pod butem okupanta niemieckiego.
Na początku grudnia zawitała do nas ostra, mroźna zima. W połowie miesiąca termometry wskazywały już 25 stopni mrozu. W domu rodzice, jak zwykle o tej porze dokonywali większych zakupów artykułów spożywczych i przygotowywali żywność na święta. Do dziś pamiętam ? kupili na tę okazję gęś. Potem, po jej oskubaniu z pierzy, schowali ją do znajdującej się w sieni dużej, wiszącej szafki. W tym czasie po mieście rozeszła się wieść, że na stację kolejową przywieziono w wagonach towarowych kilkaset osób wysiedlonych przez Niemców z Wielkopolski. Były to całe rodziny. Część z tych ludzi znalazło zakwaterowanie w Sokołowie, resztę rozlokowano w okolicznych wsiach. Właściciel majątku Bachorza ? Zalewski, dowiedziawszy się o tym niecodziennym transporcie, wysłał na stację kolejową trzy parokonne wozy, zabierając z wagonów do swych dóbr aż 35 osób. Ci biedacy zabrali ze sobą jedynie to, co mogli wziąć do ręki. Na opuszczenie mieszkań dano im tylko 10 minut.
Dwa dni przed świętami wysiedleńcy przyszli i do nas, prosząc o chleb, mąkę, ziemniaki. Jeden z nich, wchodząc do naszego domu, zajrzał zapewne do wiszącej w sieni szafki, gdzie była oskubana gęś. No i - nie namyślając się wiele ? wziął ją sobie! Następnego dnia po tej wizycie rodzice dostrzegli, że została ukradziona świąteczna gęś. O dziwo, nie narzekali bardzo, a mój ojciec stwierdził tylko, że może dojść do tego, iż i nasza rodzina znajdzie się w podobnej, rozpaczliwej sytuacji, co ci biedni poznaniacy. Wszak po okupantach wszyscy spodziewali się najgorszego. Pamiętam, jak nasz sąsiad, mieszkający w tym samym domu, Józef Praski, wrócił kilkanaście dni wcześniej ze zmasakrowaną twarzą. Został brutalnie pobity przez Niemca z wydawać by się mogło błahego powodu. Po prostu nie zdążył w porę zdjąć przed nim czapki i ukłonić się nisko!
Święta z1939 r. zapisały się w mej pamięci z innych jeszcze względów. Na choince wisiała tylko jedna bombka. Oprócz niej kilka szklanych bransoletek, małe ciasteczka opakowane w błyszczący celofan, parę cukierków i jabłka. Życzenia, jakie składano sobie w pierwszej kolejności dotyczyły tego, by za rok w Polsce nie było już Niemców.
Tak wspominam tamte odległe, smutne czasy. Potem przez kolejnych, długich pięć lat, następne święta wyglądały podobnie. Dopiero w 1944 r. wszystko zmieniło się. Znikły z biur, sklepów niemieckie napisy. Wojna jednak toczyła się dalej i jeszcze w końcu września zza Wisły przylatywały niemieckie samoloty. Na sokołowskich ulicach co raz pojawiali się żołnierze w polskich mundurach. Tam gdzie kwaterowali słychać było często ich śpiew.
To były pierwsze święta w rzekomo wyzwolonej i wolnej Polsce. Nie były one jednak radosne dla wszystkich. Trwały aresztowania żołnierzy Armii Krajowej i ludzi z nimi związanymi. Potem masowe wywózki na Syberię, skąd wielu z nich już nigdy nie wróciło. Sytuacja zaczęła się poprawiać dopiero kilka lat później. Ludzie poczuli się znów bezpiecznie i święta znów stawały się takie jakie powinny być ? radosne i dostatnie.
MARIAN PIETRZAK
SOKOŁOWIANIN, REGIONALISTA
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie