
Jubileusz 50-lecia Sokołowskiego Ośrodka Kultury skłonił mnie ? wieloletniego dyrektora placówki - do spisywania wspomnień. Czasy mojego dyrektorowania były okresem wyzwań, zupełnie obcych dla współczesnych ludzi kultury?
Jubileusz 50-lecia Sokołowskiego Ośrodka Kultury skłonił mnie ? wieloletniego dyrektora placówki - do spisywania wspomnień. Czasy mojego dyrektorowania były okresem wyzwań, zupełnie obcych dla współczesnych ludzi kultury?
Byliśmy, często bez wzajemności, dobrym partnerem dla władz w rozwiązywaniu różnych problemów społecznych. Kiedy pod koniec kadencji Władysława Gomułki postanowiono polskich Romów na stałe osiedlić, do Sokołowa przybyło kilka cygańskich rodzin, którym władze miasta musiały dać mieszkania. Z miejscami pracy było jeszcze gorzej. Bo jednych i drugich brakowało. Zbierały się różne gremia partyjnych i administracyjnych władz miasta i radziły, radziły, radziły. Na jednej z takich narad na pytanie, co kto może pomóc, by rozwiązać problemy socjalne rodzin cygańskich, zaproponowałem, że jeśli nie ma dla nich pracy, dom kultury zorganizuje zespół pieśni i tańca. Niech robią to co potrafią najlepiej!
Po trzech miesiącach prób, zespół ?Szilali Bałwał? dał pierwszy koncert, entuzjastycznie przyjęty przez sokołowian. ?Głos Mazowsza?, Polska Kronika Filmowa i telewizja rozpropagowały zespół i posypały się zamówienia na występy sokołowskich Cyganów z Warszawy, Ursusa, Płocka, stadniny końskich arabów z Janowa Podlaskiego i wielu innych miejsc i instytucji.
Józio Sobiecki, redaktor ?Głosu Mazowsza?, zakochany w cygańskich pieśniach, postanowił je nagrać. Warunek - musi się to odbyć zgodnie z tradycją i w leśnej scenerii przy ognisku.
Ustaliłem z kierownikiem zespołu, Gutkiem Markowskim, termin i repertuar, akcentując znaczenie tradycji dla klimatu i wierności nagrania. O umówionej godzinie spotkaliśmy się na skraju lasu przeździeckiego od strony Kupientyna. Ekipa radiowców zjawiła się, gdy płonęły już ogniska, a w kociołkach bulgotał smakowity czerwony barszczyk na kurze. Cyganie wypadli wspaniale. Józio promieniał ze szczęścia, nucąc: - ?... po Cyganach wiatr zaciera ślady. Deszcz romanse zmywa i ballady. Jeszcze tylko w popielisku dymi. Biała brzoza lecieć chce za nimi?.
Następnego dnia telefon od pana Stanisława Kosmali - komendanta powiatowego MO popsuł mi humor. - Co tam pan narozrabiał, panie Wacławie, w Kupientynie z Cyganami? ? zapytał. Wyjaśniłem, jak umiałem najlepiej, cel i przebieg imprezy. Okazało się, że w tym dniu zginęło kilkanaście kur i komendant musiał zamknąć w areszcie kilka Cyganek.
Gutek zdenerwował się okropnie i zrobił najście na posterunek MO, krzycząc, że wszystko zorganizowali tak, jak sobie życzyłem - zgodnie z tradycją - i za to spotkała go taka niewdzięczność. Poszedłem do komendanta, który zaproponował zadośćuczynienie strat gospodyniom. Cyganie natychmiast zebrali żądaną sumę pieniędzy i wypłacili ją poszkodowanym gospodyniom z Kupientyna, a komendant Kosmala rozkazał wypuścić aresztantki. Przykry incydent udało się załagodzić. Tylko Gutka Markowskiego nie mogłem przekonać, że nie o takie tradycje mi chodziło?
WACŁAW KRUSZEWSKI
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie