Reklama

O cygańskiej tradycji, muzyce i skradzionych kurach?

30/07/2014 08:47

Jubileusz 50-lecia Sokołowskiego Ośrodka Kultury skłonił mnie ? wieloletniego dyrektora placówki - do spisywania wspomnień. Czasy mojego dyrektorowania były okresem wyzwań, zupełnie obcych dla współczesnych ludzi kultury?

Jubileusz 50-lecia Sokołowskiego Ośrodka Kultury skłonił mnie ? wieloletniego dyrektora placówki - do spisywania wspomnień. Czasy mojego dyrektorowania były okresem wyzwań, zupełnie obcych dla współczesnych ludzi kultury?

Byliśmy, często bez wzajemności, dobrym partnerem dla władz w rozwiązywaniu różnych problemów społecznych. Kiedy pod koniec kadencji Władysława Gomułki postanowiono polskich Romów na stałe osiedlić, do Sokołowa przybyło kilka cygańskich rodzin, którym władze miasta musiały dać mieszkania. Z miejscami pracy było jeszcze gorzej. Bo jednych i drugich brakowało. Zbierały się różne gremia partyjnych i administracyjnych władz miasta i radziły, radziły, radziły. Na jednej z takich narad na pytanie, co kto może pomóc, by rozwiązać problemy socjalne rodzin cygańskich, zaproponowałem, że jeśli nie ma dla nich pracy, dom kultury zorganizuje zespół pieśni i tańca. Niech robią to co potrafią najlepiej!

Po trzech miesiącach prób, zespół ?Szilali Bałwał? dał pierwszy koncert, entuzjastycznie przyjęty przez sokołowian. ?Głos Mazowsza?, Polska Kronika Filmowa i telewizja rozpropagowały zespół i posypały się zamówienia na występy sokołowskich Cyganów z Warszawy, Ursusa, Płocka, stadniny końskich arabów z Janowa Podlaskiego i wielu innych miejsc i instytucji.

Józio Sobiecki, redaktor ?Głosu Mazowsza?, zakochany w cygańskich pieśniach, postanowił je nagrać. Warunek - musi się to odbyć zgodnie z tradycją i w leśnej scenerii przy ognisku.

Ustaliłem z kierownikiem zespołu, Gutkiem Markowskim, termin i repertuar, akcentując znaczenie tradycji dla klimatu i wierności nagrania. O umówionej godzinie spotkaliśmy się na skraju lasu przeździeckiego od strony Kupientyna. Ekipa radiowców zjawiła się, gdy płonęły już ogniska, a w kociołkach bulgotał smakowity czerwony barszczyk na kurze. Cyganie wypadli wspaniale. Józio promieniał ze szczęścia, nucąc: - ?... po Cyganach wiatr zaciera ślady. Deszcz romanse zmywa i ballady. Jeszcze tylko w popielisku dymi. Biała brzoza lecieć chce za nimi?.

Następnego dnia telefon od pana Stanisława Kosmali - komendanta powiatowego MO popsuł mi humor. - Co tam pan narozrabiał, panie Wacławie, w Kupientynie z Cyganami? ? zapytał. Wyjaśniłem, jak umiałem najlepiej, cel i przebieg imprezy. Okazało się, że w tym dniu zginęło kilkanaście kur i komendant musiał zamknąć w areszcie kilka Cyganek.

Gutek zdenerwował się okropnie i zrobił najście na posterunek MO, krzycząc, że wszystko zorganizowali tak, jak sobie życzyłem - zgodnie z tradycją - i za to spotkała go taka niewdzięczność. Poszedłem do komendanta, który zaproponował zadośćuczynienie strat gospodyniom. Cyganie natychmiast zebrali żądaną sumę pieniędzy i wypłacili ją poszkodowanym gospodyniom z Kupientyna, a komendant Kosmala rozkazał wypuścić aresztantki. Przykry incydent udało się załagodzić. Tylko Gutka Markowskiego nie mogłem przekonać, że nie o takie tradycje mi chodziło?

WACŁAW KRUSZEWSKI

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo




Reklama
Wróć do