W papierowym wydaniu Życia Siedleckiego z 19 lutego szokująca historia rodziców chorej dziewczynki ze Śląska, którzy skarżą się, że lekarka z Sokołowa Podlaskiego, pisząc w Internecie dniem i nocą komentarze, zamieniła ich życie w piekło...
W papierowym wydaniu Życia Siedleckiego z 19 lutego szokująca historia rodziców chorej dziewczynki ze Śląska, którzy skarżą się, że lekarka z Sokołowa Podlaskiego, pisząc w Internecie dniem i nocą komentarze, zamieniła ich życie w piekło...
Ta historia zaczęła się 22 grudnia 2013 r. Pani Monika trafiła wtedy na porodówkę katowickiego Szpitala Zakonu Bonifratrów.
Przez całą ciążę regularnie przeprowadzane badania nie dawały powodów do zmartwień. Pani Monika to zdrowa, wysportowana kobieta, jest instruktorką fitness, do tego sędziuje mecze siatkarskie. Jej życiowy partner, pan Arkadiusz, zajmuje się biznesem. Na oddziale szpitalnym wykonano badania, początkowo nie działo się nic niepokojącego. Później, zdaniem rodziców, doszło do nieprawidłowości, w wyniku których ich dziecko dusiło się 1,5 godziny w łonie matki. Lilka ostatecznie urodziła się przez cesarskie cięcie, z silnym niedotlenieniem, była reanimowana. Natychmiast trafiła do Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Od dwóch lat żyje dzięki aparaturze medycznej.
Rodzice wytoczyli szpitalowi, w którym odbywał się poród, sprawę w sądzie, domagają się w sumie 2,5 mln zł odszkodowania dla Lilki i jej mamy. Wspierają ich ludzie, których dotknęła podobna tragedia. Szpital zarzuty odpiera. Twierdzi, że dziecko było w złym stanie z powodu infekcji paciorkowcowej w łonie matki.
Rodzice Lilki prawie codziennie odwiedzają córeczkę w szpitalu. Te, pełne czułości wizyty, relacjonują na Facebooku, śledzi je blisko 65 tys. osób. Założyli też fundację, która wspiera chore dzieci. Ale nie ukrywają, jak trudno im jest w tej sytuacji. (...)
Kto myśli, że rodzice Lilki wyczerpali swój limit nieszczęść, jest w błędzie. Pani Monika i pan Arek stanęli oko w oko z jeszcze jednym wyzwaniem: muszą mierzyć się z falą internetowego hejtu, która w nich uderzyła.
Ani rodzice Lilki, ani ich przyjaciel z Warszawy, pan Łukasz, nie mają wątpliwości: to sokołowska lekarka jest głównym motorem napędowym spirali nienawiści, jaka nakręciła się wokół rodziców Lilki. - Weszła z brudnymi butami do ich życia. Pojawiła się znikąd - na kilka dni przed atakiem w Internecie zaczęła śledzić aktywność internetową Arka i Moniki - mówi pan Łukasz. - Założyła 7 stron na temat Arka i Moniki, dodatkowo opisuje wymyślone przestępstwa i uczynki na swoich 2 blogach. Napisała ok. 520 postów o "przestępczej" działalności, często spędzając na tym wiele godzin. Stworzyła 40 fikcyjnych "trolli" facebookowych, aby te strony uaktywnić i rozreklamować. Użyła w komentarzach 60 różnych pseudonimów w fikcyjnych rozmowach o nas, mających tworzyć wrażenie zainteresowania osób trzecich oraz ponad 100 różnych pseudonimów w komentarzach pisanych przez bramki proxy lub sieć TOR. Napisała o Monice i Arku na FB i innych stronach ponad 12 tysięcy różnych komentarzy. A wszystko to zrobiła w 300 dni - wylicza.
Zwraca też uwagę na bierną postawę przełożonych pani doktor z SP ZOZ i części instytucji, które w tej sytuacji powinny zareagować.
BOŻENA GONTARZ/FOT. FB, ARCHIWUM
Cały tekst w papierowym wydaniu Życia Siedleckiego z piątku, 19 lutego
Pani doktor prowadzi takie dyskusje:
Stawia diagnozy mamie Lilki na odległość:
Czuje się bardzo mocna:
Godziny pracy nie są przeszkodą:
Bo szpital uważa sprawę za prywatną...
Tekst ma służyć rzetelnemu wyjaśnieniu sprawy, a nie nagonce na kogokolwiek, dlatego blokujemy możliwość zamieszczania pod nim komentarzy.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie