Reklama

W działaniach związkowców ze szpitala widzą politykę

28/01/2017 00:41

Na konferencji prasowej w piątek, 27 stycznia, dyrektor SP ZOZ Ewa Wojciechowska i starosta Leszek Iwaniuk przedstawili swoje stanowisko w sporze płacowym ze związkami zawodowymi ze szpitala.

Na konferencji prasowej w piątek, 27 stycznia, dyrektor SP ZOZ Ewa Wojciechowska i starosta Leszek Iwaniuk przedstawili swoje stanowisko w sporze płacowym ze związkami zawodowymi ze szpitala. 

Ewa Wojciechowska rozpoczynając spotkanie, podkreśliła, że to związki zawodowe zerwały negocjacje i oddała głos staroście. Ten odczytał dość obszerne oświadczenie. 

Starosta o mediacjach i ulotce
-  Na sesji rady powiatu w listopadzie pani przewodnicząca związku zawodowego w swoim emocjonalnym wystąpieniu oskarżyła panią dyrektor Wojciechowską o łamanie prawa, moją osobę i zarząd powiatu o brak nadzoru nas SP ZOZ, a pana przewodniczącego rady powiatu o zatajanie pism kierowanych do rady. Ponieważ zarząd jest zwolennikiem dialogu i szukania rozwiązań poprzez negocjacje, podjąłem się zorganizowania tego spotkania, żeby doprowadzić do porozumienia pomiędzy dyrekcją a związkami – mówił starosta. - Do zarzutów stawianych na sesji pani dyrektor odniosła się na piśmie, lecz od pani Bałkowiec nie otrzymałem dokumentów. Miesiąc później wystosowałem drugą prośbę na piśmie, dalej nie otrzymałem dokumentów od związku Solidarność, ale ku mojemu zdziwieniu otrzymałem pismo od p. senatora Waldemara Kraski, który przesłała zarządowi żądania związków i oczekiwał wyjaśnień w tej sprawie. Już wtedy zacząłem się zastanawiać z zarządem powiatu, o co tu chodzi. Wcześniej się robi raban na sesji powiatu, oskarża, mówi się o negocjacjach, a następnie robi się wszystko, żeby do nich nie doszło. Na początku stycznia skontaktował się ze mną wiceprzewodniczący Regionu Mazowsze Solidarności Waldemar Dubiński z panią Gromadą w celu podjęcia rozmów. Do spotkania doszło i na nim wypracowaliśmy wstępne uzgodnienia. Wypłata pieniążków dla wszystkich pracowników, którzy zrzekli się swoich dochodów odbywać się będzie w ratach. W pierwszej 50 zł dla wszystkich. Obie strony miały uszczegółowić swoje stanowiska do 17 stycznia i nie wypowiadać się do mediów przed zakończeniem rozmów i podpisaniem porozumień. Później sprawy potoczyły się szybko, ponieważ pani Bałkowiec z panem Czyżykiem z Siedlec udzielili wywiadu w radio, odnosząc się do zaszłości, używając nieprawdziwych informacji i pomówień. (…) 25 stycznia rozniesione zostały ulotki po sklepach, aby oczernić dyrekcję szpitala, mnie osobiście oraz koalicję rządzącą powiatem. Po przeczytaniu tej ulotki zrozumiałem, że nie chodzi tu o dobro szpitala. Na pewno nie chodzi też o dobro pacjenta. A jest to, szanowni państwo, zwykła hucpa polityczna, sterowana przez nieliczne grono osób ze związku Solidarność i osoby, które nie są pracownikami naszego szpitala. W ulotce wzywa się mieszkańców Sokołowa do pikiet, pisze się, że jest to wspólny cel – ratowanie szpitala, a na drugiej stronie są żądania płacowe, które – gdyby nie zerwanie rozmów – byłyby realizowane. Więc pytam: o co tu chodzi, czy o dobro, czy dobro pacjenta.

Dyrektor oburzona
Także dyrektor Ewa Wojciechowska stwierdziła, że działania związków zawodowych to „akcja polityczna”, w mediach ukazały się nieprawdziwe informacje, a sytuacja „świadomie wymknęła się spod kontroli.
- Jestem oburzona postawą związków zawodowych, szczególnie Solidarności, który nie dotrzymał przyjętych 12 stycznia na spotkaniu w starostwie uzgodnień, upublicznił tematykę mediacji i wprowadził opinię publiczną w błąd. Żądania związków nie mają nic wspólnego z hasłem „Ratujmy szpital”, a wręcz mogą doprowadzić do jego upadku. Akcja jest polityczna i ma na celu zdyskredytowanie mojej osoby i starosty. Pan Dubiński został poproszony przez związki o pomoc, rozmawiał ze mną, to on zaproponował, żeby pikieta się nie odbyła. Ja do rozmów jestem zawsze gotowa, pan Dubiński udał się do starostwa. Przekazaliśmy panu Dubińskiemu nasze propozycje w negocjacjach, druga kopia pisma trafiła do starosty. A na drugi dzień Solidarność się oburzyła, że nie dostała odpowiedzi i postanowili, że wystąpią w radio. Dziś pan Dubiński powiedział, że nie wie, co zrobi dalej, czy będzie uczestniczył w mediacjach, jeśli do nich dojdzie.

Dyrektor dodała, że zabolało ją zdanie z ulotki, jakoby „swoimi decyzjami doprowadziła do ruiny finansów szpitala”. – Wygrałam konkurs, przyszłam tu w 2012 r., kiedy sytuacja była bardzo trudna i mówienie takich rzeczy świadczy o całkowitej niewiedzy osób, które to piszą. Całe zamieszanie źle się odbija na opinii o naszym szpitalu. Jesteśmy otwarci na dialog, ale nie pozwolimy się obrażać – mówiła. Ewa Wojciechowska zaznaczyła, że odkąd jest dyrektorem trzy raz kontrole przeprowadzała PIP i nigdy nie nałożyła żadnych kar. 

Nie zostałam przywieziona w teczce
- W ulotce było też napisane, że zwracam pieniądze "swoim" pracownikom. Informuję, że wygrałam konkurs, nie mieszkam w Sokołowie, jestem spod Mińska Mazowieckiego. Z racji tego, że pracowałam w NFZ, a wcześniej w mińskim szpitalu, jedynymi znanymi mi osobami zanim tu przyszłam do pracy byli: pan dyrektor Ciołkowski, pani Maria Sikorska i pan Andrzej Kalinowski. Jestem związana ze służbą zdrowia całe życie i nie jestem osobą przywiezioną teczce. Mam pełne wykształcenie do tego, by zarządzać szpitalem – odnosiła się do treści z ulotki Ewa Wojciechowska. – Po moim przyjściu nie został zmieniony dyrektor medyczny, choć mogłabym stracić zaufanie. Podobnie jest z naczelną pielęgniarką Martą Lech. Główny księgowy pozostał ten sam, nawet sekretarki nie zmieniłam. Mówienie, że daję coś „swoim” godzi w moje dobre imię. Ludzie mogą pomyśleć, że przyjechałam tu i przywiozłam ze sobą tabun ludzi. A to niezgodne z prawdą oszczerstwa.

Co z nadwykonaniami?
Pytana przez nas, Ewa Wojciechowska wyjaśniała, że propozycję zwrotu 50 zł z kwoty, której dobrowolnie zrzekli się pracownicy, przyjęło w ubiegłym roku 81 osób. Teraz dyrektor zaproponowała zwrot 50 zł pozostałym 380 osobom. Podkreślała, że 3 lata temu na oddanie części wynagrodzenia na rzecz ratowania szpitala nie zdecydowało się „kilkanaście osób”. Relacjonowała też ubiegłoroczne spotkania ze związkami, których było 10. Pytaliśmy o najsłabiej zarabiające pracownice, które mimo wieloletniego stażu dostają pensję w wysokości niespełna 1600 zł.
- Nie mówię, że wynagrodzenia z naszym szpitalu są wysokie, chcielibyśmy, żeby rosły. Ale w tej chwili nie stać nas na więcej ani na podwyżki. Sytuacja jest trudna i chodzi o to, żeby szpital przetrwał – dodała. Poinformowała, że do końca marca można rozliczać ubiegły rok. Jeśli nie wpłyną pieniądze za nadwykonania, strata SPZOZ może wynieść 3,2 mln zł.
- Zależy nam na negocjacjach, porozumieniu i spokoju. Jestem za tym, żeby zwrócić pieniądze, ale natychmiast nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Konkurencja ręce zaciera i coraz więcej wie, co się u nas dzieje – podsumował starosta.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo




Reklama
Wróć do